Własny warsztat naukowy – z czym to się je? Instrukcja krok po kroku

Opublikowane przez Kuba w dniu

„Zazdroszczę Panu takiej pracy, jak dorosnę będę pracował tak samo jak Pan!” – powiedział do mnie kilkuletni, skaczący z radości Tomek, pełen ekscytacji, jakby przed chwilą dostał nową zabawkę od swojego rodzica.


Co więc robię zawodowo? Nie jestem policjantem, influencerem (chociaż podcastuję!) ani nawet śmieciarką (znam osoby, które naprawdę miały takie plany na przyszłość). Jestem popularyzatorem nauki, a moją codzienną pracą jest tworzenie i prowadzenie warsztatów naukowych.


Jak wygląda taka praca od kuchni? Czy jest trudna? Jakie wyzwania niesie ze sobą na co dzień? Postaram się na przybliżyć kulisy tego zawodu w niniejszym tekście.


A kim jestem? Jakie mam podstawy, żeby mówić o takich rzeczach? Moja przygoda z popularyzacją trwa już ponad 8 lat. Swoje doświadczenie zdobywałem w trakcie studiów chemicznych, gdzie bardzo aktywnie udzielałem się we wszelkich inicjatywach popularyzujących naukę organizowanych przez wydziałowe Koło Naukowe Chemików „Jeż” – pokazach i warsztatach chemicznych na uczelni, w szkołach i na wszelkiego rodzaju piknikach/festiwalach, które pozwolę sobie wrzucić do jednego worka pod nazwą „Dni Koperku”. Podczas jednego z Festiwali Pokazów Chemicznych w Toruniu (bardzo zachęcam wszystkich zainteresowanych popularyzacją do uczestnictwa w tym wydarzeniu) pomyślałem sobie: „Fajna ta popularyzacja, ciekawe jakby to było robić zawodowo”. Po kilku latach mam możliwość znaleźć odpowiedź na to pytanie, ponieważ obecnie pracuję w (wdech) Departamencie Społecznej Odpowiedzialności Nauki Sieci Badawczej Łukasiewicz PORT Polski Ośrodek Rozwoju Technologii (a myślałem, że realizowanie pracy magisterskiej w Instytucie Niskich Temperatur i Badań Strukturalnych Polskiej Akademii Nauk już nic nie przebije). W swojej pracy odpowiadam za opracowywanie i przeprowadzanie warsztatów naukowych dla uczestników od lat pięciu po młodzież szkół średnich. Jednocześnie na ten moment zajmuję się wyłącznie popularyzacją, nie prowadząc już działalności naukowej.


Ale dość o mnie, w końcu chcieliście przeczytać ten artykuł z powodu warsztatów. Pozwolę sobie podzielić treść tego artykułu na dwa główne segmenty, tj. opracowanie warsztatu i przeprowadzenie warsztatu, ponieważ każde z nich ma swoje niuanse, które zamierzam omówić.


CZĘŚĆ PIERWSZA – PROJEKT WARSZTATU


Punkt 1wszy – pomysł
Tutaj raczej nie trzeba nic wyjaśniać. Intensywnie myślimy, co pokazać, aż w końcu POOF BINGO VOILA! – nad głową zapaliła się żarówka z pomysłem, co chcemy przedstawić w naszym warsztacie. A co jeżeli wymyślanie i kreatywność nie jest naszą mocną stroną? Well, zwracałbym swój wzrok w kierunku innej pracy, bo bez tego daleko nie zajedziemy 😉. A tak bardziej poważnie, znalezienie dobrego pomysłu potrafi być bardzo trudne i sam miewam z tym problemy. Jak temu zaradzić? Można podejść od tego z dwóch stron. Po pierwsze trzeba dać możliwość, żeby pomysł znalazł nas sam. Ja na przykład czytam sporo artykułów naukowych w Internecie i później opowiadam o ciekawostkach, których się z nich dowiedziałem moim znajomym (bardzo Was za to przepraszam). Od czasu do czasu ktoś złapie temat i zaczniemy dyskusję, aż w pewnym momencie padnie magiczne: „Ej a może by tak pokazać…”. Z drugiej strony, można pójść po linii najmniejszego oporu i powiedzieć „Ok Google! Wyszukaj proszę <>”, poszukać ciekawych warsztatów naukowych, a następnie dorobić do tego własny warsztat. Ostatecznie sytuacja trochę wygląda trochę jak w prawie Hessa = nie liczy się droga tylko wartość końcowa. Skoro mamy już pomysł, przejdźmy dalej.


Punkt 2gi – grupa docelowa
Kolejnym krokiem będzie zdefiniowanie, dla kogo chcemy opracować warsztat. Należy określić to jak najwcześniej, ponieważ grupa docelowa mocno warunkuje sposób przeprowadzenia warsztatu. W moim przypadku wyróżniam 3 główne grupy:

  1. Dzieci do klasy 1-3 – często są mniej sprawne motorycznie i potrzebują prostszych doświadczeń zarówno pod kątem łatwości wykonania, jak też trudności tematu. Opowiadając, wykorzystujemy analogie znacznie częściej niż definicje i fachowe pojęcia. W pojedynku zabawa vs. edukacja nacisk kładzie się na to pierwsze. Zajęcia dla nich powinny trwać max. 45 minut, ponieważ szybko tracą uwagę i skupienie.
  2. Dzieci szkoły podstawowej klas 4-6 – mogą robić już bardziej zaawansowane rzeczy, ale wciąż o umiarkowanym poziomie skomplikowania. W szkole zaczynają się uczyć przyrody, więc można im wyjaśniać bardziej skomplikowane zagadnienia i wprowadzać fachowe pojęcia. Pojedynek zabawa vs. edukacja przesuwa się ku remisowi. Te zajęcia trwają około 60 minut, aby mieć czas na zrobienie bardziej skomplikowanych rzeczy i otworzenie przestrzeni na dyskusję i przemyślenia.
  3. Młodzież klas 7-8 oraz szkół średnich – w szkole uczą się chemii, fizyki i biologii. Niektórzy byli już na zajęciach w laboratorium, dlatego można spokojnie przeprowadzić warsztaty w standardowym labie i wyjaśniać zagadnienia o wyższym poziomie skomplikowania. W tych warsztatach główny nacisk kładziemy na edukację, aczkolwiek nie należy zapominać o tym, żeby uczestnik dobrze się bawił. W końcu nie jesteśmy szkołą, w której ma się tylko uczyć😉. Te zajęcia, w zależności od formuły, trwają 60 minut lub 3-4 godziny. Krótsze przypominają zajęcia dla klas 4-6, ale mają bardziej wymagającą merytorykę. Z kolei 3-4 godzinne zajęcia obejmują pracę w prawdziwym laboratorium chemicznym poprzedzoną wykładem wprowadzającym w tematykę zajęć, często zahaczając o tematy poruszane na studiach.


Ku inspiracji umieszczam link do – w mojej opinii – bardzo dobrej serii „5 levels of difficulty”, w której naukowcy opowiadają czym się zajmują, dostosowując swój przekaz do odpowiednio: dziecka, nastolatka, studenta, doktoranta i naukowca zajmującego się inną dziedziną.


O kulisach pracy w trakcie samego warsztatu z poszczególnymi grupami będę pisał bardziej szczegółowo w drugiej części, natomiast teraz mając już sprecyzowaną grupę docelową, możemy przejść do następnego kroku.


Punkt 3ci – koncept warsztatu
Teraz tak naprawdę część wymagająca od nas najwięcej pracy – musimy stworzyć scenariusz naszego warsztatu. Im bardziej przyłożymy się do tego na początku, tym mniej będziemy musieli wykonać poprawek w przyszłości (a te na pewno będą). Na co zwrócić uwagę podczas opracowywania warsztatu?:

  1. Najważniejsze jest BEZPIECZEŃSTWO uczestników. Dzieci, zwłaszcza te mniejsze, mają jeszcze problem z koordynacją ruchową. Bardzo łatwo mogą coś upuścić, stłuc i rozlać, dlatego elementy używane w doświadczeniu nie mogą mieć ostrych krawędzi. Kiedy to możliwe, dobrze jest zastąpić szkło plastikiem, aby uniknąć stłuczenia i skaleczenia.
  2. W przypadku warsztatów dla dzieci w wieku do klasy 3ciej bardzo ważne jest, aby substancje używane w doświadczeniu były bezpieczne. Nie wolno korzystać z niebezpiecznych odczynników chemicznych – niestety powiedzenie, że nie wolno jeść w laboratorium, wkładać palców do ust i dotykać twarzy w trakcie eksperymentu nie zadziała. Mimo iż na początku każdego warsztatu tłumaczę, że jedzenie w laboratorium nie jest bezpieczne i wyjaśniam jego konsekwencje, to kilkukrotnie zdarzyło mi się, że ktoś coś zjadł, bo był ciekawy, czy proszek, który otrzymał, jest cukrem, solą czy kwaskiem cytrynowym. Dodatkowo, dzieci zawsze będą chciały wszystkiego wąchać i dotykać, więc też musimy mieć na uwadze, żeby końcowy rezultat eksperymentu był bezpieczny dla uczestników.
  3. Doświadczenia powinniśmy układać rosnącym stopniem trudności. Niektóre z nich wymagają odczekania pewnego czasu (np. odparowanie rozpuszczalnika), dlatego warto je zrobić na początku i wrócić pod koniec warsztatów. Z kolei najbardziej efektowne doświadczenia najlepiej zrobić na koniec, żeby za szybko nie podnieść sobie emocjonalnej poprzeczki.
  4. Eksperymenty projektujmy tak, żeby za każdym razem wyszły, niezależnie od tego czy ktoś doda składniki od razu lub porcjami, szybko lub wolno, lepiej wymieszane lub słabiej. Zależy nam na tym, żeby każde dziecko miały podobny rezultat, aby uniknąć sytuacji, w której komuś coś wyjdzie gorzej lub nie wyjdzie, bo może się to skończyć się płaczem uczestnika. Podobnie z warsztatami, gdzie dzieci coś zrobią i mogą to wziąć do domu – tutaj trzeba pilnować, żeby każde dziecko wyniosło ich tyle samo, żeby nikt nie czuł się skrzywdzony, że on/ona ma tylko jedną figurkę, a kolega/koleżanka aż trzy.
  5. Planujmy doświadczenia tak, żeby dzieciaki jak najwięcej rzeczy robiły same, tj. wlewały wodę do zlewek z pomocą tryskawek, odmierzały z pomocą sprzętu, same dodawały substancji do szkła laboratoryjnego. Już to przyniesie uczestnikom sporo radości, ale z uwagi na to, że często będą robić je po raz pierwszy, może to wydłużyć czas trwania warsztatu.
  6. W moim przypadku wykonywane są 3 warsztaty dziennie, jeden po drugim, z 45-60 minutową przerwą, dlatego przy projektowaniu dobrze jest wziąć pod uwagę ile szkła używa się do przeprowadzenia doświadczenia, jak długo trzeba to będzie sprzątać i suszyć sprzęt. Generalnie im mniej szkła tym lepiej.
  7. Po skończeniu warsztatu przetestujmy go przynajmniej 2-3 razy, najlepiej na różnych osobach i zobaczmy, czy wszystkie nasze założenia są spełnione. Dodatkowo dobrze jest przejść przez wszystkie punkty i wyobrazić sobie najgorszy scenariusz, w którym coś może pójść nie tak i spróbować wymyślić, jak temu zapobiec.
    VOILA! Mamy nasz opracowany warsztat. Nadszedł czas, aby przedstawić go światu.

CZĘŚĆ DRUGA – PRZEPROWADZENIE WARSZTATU

Wróćmy do naszego podziału grup docelowych z pierwszej części. Napisałem tam, że grupa docelowa mocno warunkuje sposób przeprowadzenia warsztatu. Co to znaczy? 

  1. Dzieci od lat 5 oraz klasy 1-3 – to grupa, która jest najbardziej zaangażowana, dzięki czemu podczas zajęćtworzy się fajna energia. Minusem jest duży hałas, w związku z czym czasami trzeba walczyć o atencję z grupą, która w pewnym momencie przełącza swoją uwagę na doświadczenie i rozmowę z rówieśnikami. W pracy z nimi należy używać wielu analogii do codziennego życia, żeby naprowadzać ich na zagadnienia związane z warsztatem. Trzeba również mocno zwracać uwagę na komunikaty i kreować bardzo szczegółowe polecenia, najlepiej pokazując, co trzeba zrobić, żeby uczestnicy mogli się na czymś wzorować. Ograniczmy mówienie i tłumaczenie – zbyt długie tylko sprawi, że dzieci zaczną się nudzić, stracą skupienie i znowu trzeba będzie walczyć o ich uwagę. Ta grupa również jest najbardziej wdzięczna, bo jeżeli coś im się podoba to nie będą kryć swojego entuzjazmu. Nigdy wcześniej nie usłyszałem tak wiele razy, że było super i bardzo się cieszą (co jednocześnie źle świadczy o nas jako społeczeństwie – mówmy sobie więcej pozytywnych rzeczy!).
  2. Dzieci szkoły podstawowej klas 4-6 – tutaj jest podobnie jak w powyższej grupie, jedyną różnicą jest mniejszy entuzjazm. Czasami na zajęciach próbują popisywać się przed kolegami i koleżankami, robiąc coś intencjonalnie źle albo rzucając niezbyt śmieszne żarty, co sprawia, że trzeba znaleźć sposób, żeby temu zapobiec. Można jednak z nimi już merytorycznie porozmawiać.
  3. Młodzież klas 7-8 – w tej grupie wyraźnie spada zaangażowanie. Ba, często widuję wręcz znudzone twarze na zajęciach, a tylko 2-3 osoby chcą wejść w jakąkolwiek dyskusję (raz zdarzyło mi się, że ktoś przez większość warsztatu wolał siedzieć w telefonie). Bardzo mocno wzrasta chęć popisywania się, która potrafi się rozwinąć w szydzenie z prowadzącego (moja znajoma spotkała się z taką sytuacją).
  4. Młodzież szkół średnich – trzeba się sporo natrudzić, żeby wyciągnąć z nich odpowiedzi na pytania. Dalej nie mogę rozgryźć, czy wynika to z nieśmiałości, niechęci do mówienia przed kolegami, strachu przed oceną czy po prostu niewiedzą. Jednakże jak już zaczną pracować i trochę się rozkręcą, to można z nimi bardzo fajnie porozmawiać nie tylko na tematy warsztatowe.

Jak się pracuje na warsztatach? 

Czasami grupa, która przychodzi jest idealna – wszyscy pracują w ciszy i skupieniu, są zaangażowani i zadają pytania, z ochotą wykonują wszystkie polecenia i dodatkowo dopytują. Czasami są grupy, w których minęło dopiero 5 minut, a ja już chciałbym powiedzieć wszystkim: “vielen dank, auf wiedersehen”. Możecie zgadnąć, których grup jest więcej (yup, poprawna odpowiedź). 

Na co polecam zwracać uwagę podczas przeprowadzania warsztatów?

Przede wszystkim na komunikaty – to największa lekcja, którą wyciągnąłem z tej pracy. Skuteczność realizacji polecenia zależy najbardziej od precyzji. Na przykład, kiedy dodam do kolby stożkowej jakąś substancję i będę chciał ją wymieszać to chwycę za szyję kolby i zacznę nią kręcić, bo tak mam w laboratoryjnym nawyku. Z kolei dziecko, które mieszanie automatycznie kojarzy z łyżką, zacznie jej szukać, a następnie włoży ją do kolby i zacznie mieszanie. Dlatego zamiast po prostu powiedzieć, że mieszamy, trzeba uściślić, że mieszamy obracając kolbą i pokazać ten ruch. Dodatkowo im więcej razy robimy dany warsztat, tym trudniej przychodzi nam precyzyjne komunikowanie polecenia, bo wiemy co za chwilę ma nastąpić, a potem musimy szybko dodawać, że nie mieszamy łyżką albo dodajemy substancję do zlewki z przezroczystą a nie kolorową wodą.

Warto przeanalizować warsztat pod kątem ewentualnych spornych sytuacji. To czy moja woda ma się zabarwić na niebiesko czy czerwono, jest dla mnie obojętne, ale dla dziecka to będzie wybór życia. Ale takie pytanie w grupie 3 pracujących dzieciaków może wywołać kłótnie i żal, że został wybrany nie ten kolor, który ktoś chciał. Żeby temu zapobiec albo negocjujemy, albo sami decydujemy. Możemy też z góry wybrać jeden kolor i pozbyć się problemu.

Polecam również być stanowczym – jeżeli umówiliśmy się, że nie dotykamy tej niezwykle ciekawej i kolorowej piany, która tak pięknie wypływa z tej kolby, to jej nie dotykamy. Kiedy pozwolimy w ramach wyjątku ten jeden raz jej dotknąć to nagle wszyscy zaczną jej dotykać, a potem dmuchać i wkładać łyżkę do środka, co spowoduje globalny chaos.

Wśród młodszych uczestników dobrze działa budowanie napięcia. Zawsze przed doświadczeniem, które ma się skończyć bardziej efektownie (np. wybuch wulkanu) głośno odliczam z grupą od 10 do 0. Wtedy wszyscy czują ekscytację w powietrzu i jeszcze bardziej cieszą się z rezultatu.

A co jeżeli grupa nie wykazuje chęci współpracy, nie wykonuje poleceń albo nie słucha i skupia się na sobie? Niestety „hej słuchajcie mnie teraz”, „proszę o ciszę” niezbyt działa. Najlepiej spróbować sprawić, żeby uczestnik sam zechciał pracować. Ja zwykle w przypadku młodszych dzieci pytam czy naukowcy pracują w ciszy czy w hałasie (w ciszy), a potem czy jak oni są głośno, to będą przeszkadzać naukowcom – będą i w 90% przypadków tłum się uspokaja. Zdarzały mi się sytuacje, w których nawet dzieci same siebie uciszały. Często też mówię, że jeżeli nie będą słuchać to nie będą wiedzieli jak zrobić eksperyment i im nie wyjdzie, a byłoby szkoda gdyby ktoś go nie zrobił, a pozostali tak (czy to podchodzi pod manipulację?). Oczywiście wszystko działa na krótszą/dłuższą chwilę (zwykle krótszą), bo dzieci szybko tracą skupienie i znowu szaleją. Czasami umawiam się na to, że jak klaszczę to znaczy, że chciałbym coś powiedzieć. Tutaj metody trzeba dostosować do grupy. 

Z kolei starszym uczestnikom mówię, że jeżeli są tutaj na siłę, to szybciej skończą i będą mieli wolne, jeżeli będą sprawnie pracować. Bardzo często widzę zmianę nastawienia po tych słowach. Niektórzy mogą uważać to za zbyt bezpośrednie, ale zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy pałają pasją do chemii i nie będą chcieli angażować się w warsztaty. Ja lubię, gdy ktoś jest konkretny w stosunku do mnie i wyznaję taką samą zasadę w stosunku do innych. 

I na sam koniec myślę, że warto wspomnieć o kreatywności oraz umiejętności dostosowywania się do sytuacji. Często uczestnicy nie będą w stanie kompletnie wpaść na to, co chcielibyśmy od nich wyciągnąć (co może oznaczać, że źle zaprojektowaliśmy warsztat) i będziemy musieli stawać na głowie z podpowiedziami. Liczne będą sytuacje, w których w połowie warsztatu zorientujemy się, że za 10 minut powinniśmy kończyć i trzeba znacząco przyspieszyć (to ta lepsza sytuacja) lub odwrotnie – minęło dopiero 15 minut, a my już jesteśmy w połowie (to ta gorsza sytuacja). Czasami zadamy komuś pytanie, a w odpowiedzi usłyszymy „moja mama ma na imię Ania”, co wywoła lawinę „a moja Gosia”, „a moja Kasia”. Raz jedno dziecko w trakcie warsztatu powiedziało „lubię jagody”, a potem nawiązywało do jagód przy każdym możliwym pytaniu. I nie, nie będziemy dzisiaj robić wulkanu. I nie idziemy teraz siku, zaraz skończymy warsztat (cierpliwość też się przyda). 

To nie jest łatwa praca. Wymaga od nas umiejętności z wielu różnych obszarów. Czasami deprecjonowana, bo popularyzacja jest często uważana za brzydszą siostrę poważnej nauki. Ja również momentami mam ochotę rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady w trakcie trudnego warsztatu, gdzie każde dziecko generuje hałas skali startującego samolotu. Niemniej kiedy już wszystko się skończy, a na końcu zobaczę entuzjazm na twarzach wszystkich dzieci, które będą mówić, że było super i bardzo dziękują za zajęcia, to w głowie mam jedno: „Warto było”. 

P.S. Nie mam pojęcia jak miał na imię Tomek. Wymyśliłem to imię na potrzeby artykułu, ale wydarzenie było prawdziwe.

Autor: Adrian Patej

Kategorie: BLOG

Skip to content